Rok 2069. Katastrofa ekologiczna pozbawiła człowieka złudzeń o panowaniu nad Ziemią. Jednak marzenia o kolonizacji planet wokół innych gwiazd wciąż żyją. ESS „Steropes� udaje się z trzyosobową załogą w próbny rejs w okolice Saturna, aby przy pomocy myślorostu Plejone zbadać oceany jego księżyców i starą, opuszczoną stację kosmiczną. Szybko jednak test nowych technologii zmienia się w próbę dla człowieka, a nieznane, które zdawało się czekać dopiero w gwiazdach, okazuje się czaić tuż za progiem. Czy prawda istnieje, czy może zawsze jest tylko opowieścią? Czy skutek może poprzedzać przyczynę? Czy człowieczeństwo jest przekleństwem czy błogosławieństwem. I jeszcze: czy szept może być purpurowy?
This is a Polish hard SF debut novel published in 2023, the English title is "Lagrange. Letters from Earth". It is one of the nominees for this year’s Polish equivalent of Hugo Awards - Nagroda Fandomu Polskiego im. Janusza A. Zajdla. For the last few years, I have taken part in an informal reading club for the nominated works named Zew Zajdla (Call of Zajdel, after the Polish SF author from the 1970s-80s ).
The novel starts in 2069 with a man called David. He is recuperating after a fire on the space station, called simply the Station. As readers find out, our planet is in very bad shape. Firstly, in 2033 there was a virus that killed perennials, bushes and trees of all angiosperm species except the solanaceous family. Therefore there is no more wheat or rice, no flowers� luckily potatoes survive, but the whole environment falls apart � mass extinction of insects, animals, and famines significantly decreases the human population. This led to wars and the usage of nukes, which of course hasn’t improved the situation.
The Station is governed by Elon (I guess a clear hint of who he is in his name) and its goal is to send humans to Alpha Centauri hoping that there is another habitable planet (to plunder?). David got severe burns, including boiling out of eyes (as you can guess the rest of his face isn’t pretty either) and moreover, his exo-cortex was destroyed. Exo-cortex both controls its owner’s reactions (like anger or nausea) and overlays (‘polishes� is the term used) everything the owner sees according to the owner’s wishes. The lack of the device made David insufferable, so his girlfriend left him and got a one-way ticket to Earth (now there is no tech to get from Earth to space). While recovering, David created and trained an AI ‘Narrator�, which was able to deduce the reason for the fire that crippled David. The Narrator uses Wolfram foam (a chaotic cloud of data, unreadable to humans but understandable to programs) to tell plausible stories, including about one’s possible future.
David is taken on a Saturn mission to recover a sarcophagus with a collection of Earth DNA, sent there for a safe keeping a few decades ago on three of Saturn’s moons. The spaceship Steropes has a crew of six, most of them in deep hibernation. It also has something called Plejone (Pleone, a “thought-growth� that constructs non-symbolic representations of reality available for exploration by researchers) that can understand the world but because it has no eyes or ears, its descriptions of what it found are like poetic gibberish.
As if it is not enough for the setting, there is an abandoned Russian station on Saturn’s orbit, sent by mad orthodox fanatics to destroy ‘causes-consequences� causation and create an alternative present for Russia that encompasses the whole Earth�
What follows is even more bizarre, for it seems that Russians were partially successful, therefore the text because illogical, with characters appearing and disappearing, dying but living again. I understand that the author attempted to insert a lot in his debut novel, but for me he overdone it.
Wspaniałe hard sf. Nic nam się tu na początku nie tłumaczy, trzeba sobie cegiełka po cegiełce budować obraz świata i tego, co jest czym, ale to jest świetne. Od połowy trzyma już kompletnie i nie puszcza do końca.
Kawał powieści SF, zasługujący na to żeby krytyka nie tylko się jej przyjrzała, ale również umieściła na osi: “Solaris� (Lem) � “Imago� (Żwikiewicz) � “Lagrange� (Vizvary). Jest tu zbyt dużo zależności, inspiracji i trawestacji, żeby można było, od tak, ten trop porzucić. Tym bardziej, że każdy z autorów obcość i dramat poznania opisuje w inny sposób � Lem wyznaczył dyskurs, Żwikiewicz go skontrował i jednocześnie dopełnił, a Vizvary był zmuszony się odnieść, żeby móc pójść dalej.
Jest w tej powieści trochę miejsca poświęconego narracyjności poznania i ograniczonym zdolnościom językowego przekazu. Jak odbierać komunikat, którego nie sposób zdekodować? W tym miejscu Vizvary czerpie z innego utworu Lema, a mianowicie z “Golema XIV�, w którym jasno zostało powiedziane, że drogi są dwie: albo decydujemy się na ocalenie człowieczeństwa ale akceptujemy z tym związane ograniczenia poznawcze, albo rezygnujemy z człowieczeństwa za cenę poznania. Tertium non datur. U Vizvarego ta problematyka pojawia się na tle językowo-metaforycznym, stąd postawiłbym dolary przeciwko orzechom, że lektura “Metafor w naszym życiu� Johnsona i Lakoffa nie jest autorowi obca.
Podziwiam umiejętność takiego łączenia wizji z wiedzą technologiczną i przekuwania ich w porządną literaturę.
Lagrange. Listy z ziemi. to powieść z gatunku sci-fi nominowana w tym roku do nagrody Zajdla.
Dla mnie najciekawszym tematem, jaki podejmuje autor, jest trudność w porozumieniu się, a właściwie w przekazaniu pojęć i odczuć komuś, kto nie odczuwa tak samo. Język ludzki ma do tego celu narzędzia takie, jak metafory czy analogie, ale zbyt duża komplikacja i ich namnożenie może sprawić, że przekaz jest absolutnie niezrozumiały.
Ale to nie jedyna ciekawa sprawa poruszana w tej książce. Mamy tu też mistykę, problem katastrofy na Ziemi, podróż do odległych galaktyk (chociaż dopiero w planach), rozmyślania nad tym czy ludzie nie są przypadkiem narzędziem dla bakterii w nich żyjących, a to wszystko doprawione cyberpunkowym wspomaganiem dla człowieka i bardzo ciekawymi rozwiązaniami technologicznymi.
Wiele mi się podobało w tej książce, ale niestety równie dużo mi się nie podobało.
Już sam tytuł może być problemem interpretacyjnym lub poznawczym- warto wiedzieć kim lub czym jest Lagrange i znać kontekst Listów z ziemi Marka Twaina. Nie trzeba, ale warto. To, że różne pojęcia technologiczne były wyjaśniane bez ekspozycji, a przez wydarzenia i ich kontekst w tych wydarzeniach, to była ogromna zaleta. Początek tej książki rozbudził mój apetyt na dalszą część, ale niestety im dalej, tym byłam bardziej pogubiona. Miało się wszystko wyjaśnić na końcu, ale niestety dla mnie nie było tam wyjaśnienia. Może to kwestia upałów, może ostatnio dużej ilości pracy, albo ilości wątków, ale nie byłam w stanie się połapać w tym zakończeniu. Musiałam obejrzeć i przeczytać kilka recenzji, żeby zrozumieć.
Jeśli ktoś lubi szperać i dowiadywać się dodatkowych rzeczy na temat czytanej książki to to jest bardzo dobra książka. Jeśli nie to będziecie się męczyć i uznacie książkę za zbyt skomplikowaną. Tak jak ja. Choć doceniam i podziwiam umiejętność zbudowania tak przekonującego świata.
Postapo + hard scifi + polscy autorzy + istotne kwestie? Jednak się da. I to dobrze.
Autor serwuje nam od samego początku "samo gęste" gatunku science fiction podane w lekkim narracyjnym chaosie. Jest to zabieg celowy, wpasowujący się w (moim zdaniem) najważniejszy problem poruszany w książce - gdzie, mając ze sobą potęgę mocy obliczeniowych i sztucznej inteligencji, jest miejsce człowieka i jego podmiotowość, zwłaszcza w obliczu nieznanego.
Czy powinniśmy być sprowadzeni do trybika wykonującego polecenia, "nadzorcy" pilnującego czy maszyneria się kręci czy może decydenta który kieruje tą potęgą? Czy ta rzekoma potęga jest w stanie znaleźć odpowiedzi na wszystkie pytania, czy może jednak, jak i człowiek, ściemnia i szacuje najbardziej prawdopodobne wyjaśnienie? Jakim ograniczeniem dla zrozumienia fenomenów pozaziemskich jest ludzka percepcja? Czy istnieje Bóg lub jego odpowiednik i czy należy go szukać? Co jest ucieczką od, a co próbą naprawienia apokalipsy którą sami na siebie sprowadziliśmy?
Nie dostaniemy odpowiedzi na te pytania (czy da się udzielić jednoznacznych?), ale kilka kamyczków do rozmyślań na pewno jest wrzuconych. Absolutny top gatunku, może bez wstydu stać obok m.in. Wattsa. Tym bardziej cieszy że nasz lokalny.
Nowa miękka językowo powieść, stare twarde fabularnie sf. Dobre połączenie. Trochę się zagubiłam w chaosie, bo nadal pozostaję mocną fanką kauzacji, nawet jeśli wstecznej, ale to już można wybaczyć wobec rozmachu zamysłu.
Kiedy czytamy, że niedawno wydana książka science fiction zdobyła liczne nagrody � Nagrodę im. Janusza A. Zajdla, Nagrodę Literacką im. Jerzego Żuławskiego, Nagrodę Nowej Fantastyki oraz Nagrodę im. Macieja Parowskiego � pierwsza myśl, jaka się nasuwa, to, że musi to być naprawdę dobre dzieło. Wręcz arcydzieło. I chcemy wówczas na własnej skórze przekonać się, że tak jest. Chcemy poczuć emocje, poznać niesamowitą historię, dać się ponieść chwili refleksji. A gdy już przeczytamy, przychodzi czas weryfikacji.
Nie będę ukrywał, że w pełni rozumiem powieść "Lagrange. Listy z Ziemi" Istvana Vizvarego. To znaczy � rozumiem, ale nie w sposób, który by mnie satysfakcjonował. Choć ta jest ogromna � przede wszystkim ze względu na świetnie zbudowany świat technologii, łatwe do zapamiętania postacie, wątki filozoficzne, a także wymagający charakter książki. Vizvary w sposób wyważony wprowadza czytelnika w problemy bohaterów i zagadki stworzonego uniwersum. Mnie to kupiło, dlatego z każdą kolejną stroną pragnąłem coraz bardziej odkryć wszystkie tajemnice tej historii i� poległem.
W takich sytuacjach, po lekturze sięgam po pomoc w Internecie. Zatem, aby lepiej zrozumieć całość, obejrzałem wywiad z autorem na kanale YouTube „Mutahominid� (zachęcam zajrzeć). I przyznam, że ulżyło mi nieco. W wywiadzie bowiem autor przyznaje, że nie udało mu się w pełni przekazać idei powieści. Po pierwsze, pierwotny zamysł był zbyt trudny do realizacji, po drugie � każdy z czytelników zinterpretował całość na swój sposób. Oczywiście, jest to w pewnym wymiarze sukces autora: stworzył powieść niejednoznaczną, wielowarstwową i zmuszającą do myślenia.
Akcja książki rozgrywa się w roku 2069 i obejmuje niecałe trzy miesiące. Wiemy to, ponieważ autor rozpoczyna każdy rozdział od wskazania dokładnej daty wydarzeń. To świetny zabieg, ponieważ wydarzenia wielokrotnie przeskakują jakby w inną przestrzeń, choć strzałka czasu pozostaje zachowana. Dlatego, im dalej brnąłem w historię, tym częściej wertowałem książkę wstecz i naprzód, próbując odnaleźć choćby dwie kropki, które dałoby się połączyć. Nie znalazłem. Albo za słabo szukałem, albo w zły sposób. A może� po prostu jestem za głupi na tę powieść � i tę opcję dopuszcza, bo według Vizvarego całość jest logicznie połączona, tym bardziej że pierwotna wersja miała być pozbawiona wspomnianych zaburzeń „chronologicznych�. Nie bez powodu w opisie książki pada pytanie: czy przyczynę może poprzedzać skutek?
Głównego bohatera � Dawida � poznajemy, gdy jest, delikatnie mówiąc, rozgoryczony. W wyniku pożaru jego egzokorteks i twarz zostają poważnie uszkodzone, a on sam nie jest w stanie funkcjonować bez tego systemu. Egzokorteks to technologia wspomagająca wszystkie zmysły człowieka � pozwala lepiej kontrolować emocje, ruchy, ułatwia kojarzenie faktów. Nic więc dziwnego, że gdy tylko nadarza się okazja, Dawid niezwłocznie decyduje się na jego ponowne uruchomienie.
Wraz z dwoma innymi członkami załogi statku ESS Steropes, wyrusza w próbny rejs w okolice Saturna. Celem jest zbadanie oceanów Enceladusa, z wykorzystaniem niezwykłej technologii � myślorostu Plejone � oraz odwiedzenie dawno opuszczonej rosyjskiej stacji Rasswiet. I właśnie tam, w jednym z punktów Lagrange’a, zaczynają się dziać rzeczy, które wymykają się wszelkim logicznym wyjaśnieniom. Bohaterowie próbują je zrozumieć i odnaleźć się w nowej rzeczywistości, która konsekwentnie umyka racjonalizującemu zmysłowi.
Choć nie należy się spodziewać wartkiej akcji, to jednak coś się dzieje. Momentami aż za mocno � pojawiają się sceny, które można wręcz zakwalifikować jako horror. (Zresztą � czy brak jednoznacznych odpowiedzi nie jest samo w sobie horrorem?). Wątków jest mnóstwo � chociażby tytułowe „listy z Ziemi�, z których dowiadujemy się, że błękitna planetę dotknęła apokalipsa, a ludzkość cofnęła się w rozwoju. Są fragmenty skupiające się nad istotą Boga. Pojawia się motyw poszukiwania nowego domu. I wiele, wiele innych, które czekają na (nie)poznanie przez czytelnika.
Powieść napisana jest wyszukanym, wymagającym skupienia językiem, ale doskonale współgra on z całą tajemniczością i konstrukcją świata przedstawionego. W dobie wyniszczających nasze umysły social mediów jest to idealna pozycja do ćwiczenia uwagi i cierpliwości.
Podsumowując, wrócę jeszcze do tej powieści i będę ją czytał, dopóki nie zrozumiem jej w sposób, który mnie usatysfakcjonuje. Z tego względu na ten moment uczciwie przyznaję 7/10. Wierzę, że książka zasługuje na wyższą ocenę, nie dałbym jej teraz z czystym sumieniem.
Jeśli autor celowo zapragnął wzbudzić w czytelniku uczucie zagubienia i pustki, że mimo ogromnego postępu wiedzy i technologii wiele aspektów rzeczywistości � a może cała rzeczywistość � pozostaje poza zasięgiem naszego pojmowania, to osiągnął ten cel w sposób doskonały. Bo ja, kończąc tę lekturę, stwierdziłem jedno: „wiem, że nic nie wiem�.
Książka jest skomplikowana i nie służy to jej odbiorowi. Miejscami pojawiają się ciekawe pomysły, ale jej struktura i ogólna budowa tajemnicy, o której nigdy nie dowiadujemy się za wiele sprawiła, że bardziej czułem się nią zmęczony niż zafascynowany.
Sposób konstrukcji kolejnych rozdziałów jest początkowo ciekawy, ale później okazał się być mocno powtarzalny i niestety nie angażujący. Postacie nie wzbudziły mojej sympatii ani zainteresowania (może poza Kath). Nie jestem fanem ilości użytych wulgaryzmów (przewijają się w miarę regularnie), a dodają niewiele do warstwy emocjonalnej.
Miałem nadzieję na coś bardziej interesującego, ale poza ciekawą wizją przyszłości Ziemi (na drugim planie) oraz kilku momentów, kiedy tajemnicza stacja była intrygująca, ta książka nie ma wiele do zaoferowania.
"Czy gdybyś wtedy, w 2018 wiedziała, że już dwadzieścia lat później na Ziemi nie zakwitnie ani jeden kwiat, nie urośnie ani jeden kłos, miałabyś w ogóle siłę, żeby żyć?"
Takie hard scifi, jakiego dawno nie czytałam, dziwne, niewyjaśnione, pourywane, ale też dające do myślenia i trochę depresyjne, takie chyba lubię najbardziej. 4.5/5
Bóg obdarza łaską rosyjską wyprawę, szepcząc do niej purpurowo słowa zachęty do modlitwy. Bóg pragnie ołtarza i ofiar. Co czwartek, poczynając od dziewiętnastego marca dwa tysiące pięćdziesiątego piątego, jeden z kosmonautów (...) zostaje ukrzyżowany.
Czy zasłużony Zajdel? Być może. W końcu inne propozycje były wyraźnie słabsze. Czy jednak "Lagrange" samo w sobie jest doskonałą powieścią? Tu już bym dyskutował.
Odczucia po lekturze są dwojakiego rodzaju. Po pierwsze - wyczuwalny jest chaos konstrukcyjny. Książkę czyta się szybko i w miarę gładko (pomijając uparte podawanie nazwy statku bez wyróżniania go kursywą czy cudzysłowem), tyle że autor poszatkował fabułę na segmenty coś sugerujące. Co konkretnie? Kto tam wie, bo niby z segmentu na segment są jakieś zmiany, ale niekiedy tak drobne (np. czyjeś imię), że trudno stwierdzić, czemu to miało służyć i co udowodnić. Że rosyjska baza orbitalna faktycznie ma jakiś wpływ na rzeczywistość? Że megacząstka istotnie "coś" może? A może chodzi o coś jeszcze innego? Do końca tak naprawdę nie wiadomo.
Po drugie - wygląda na to, że autor miał multum pomysłów, i wszystkie je postanowił upchnąć w jednej książce (myślorost, Narrator na pianie Wolframa, niezbędny do normalnego życia egzokorteks, będący jednak tak naprawdę rodzajem osobowościowego kagańca, wsteczna kauzacja, itd). W efekcie jest tu gęsto od różnych zjawisk i zdarzeń, ale podanych trochę po łebkach, szybko znikających w tle i często pozbawionych większego znaczenia. Tak na zdrowy rozsądek jest to marnotrawienie potencjału i zarzucanie czytelnika mnóstwem konfetti, które lata sobie bez celu, świadcząc głównie o bogactwie autorskiej wyobraźni. A szkoda, bo większości z koncepcji można było poświęcić osobną powieść, dogłębnie eksplorującą zagadnienie, i przy odrobinie zręczności byłyby to powieści satysfakcjonująco gęste.
No i przy okazji wyskakują inne problemy. Gdzie w opisanym świecie podziało się USA? Rosja gra w fabule główne skrzypce, Europa się przewija, Indie wysłały statek do badania rejonu Saturna, gdzieś tam są Chiny, a co z USA, będącym wciąż (obecnie) siłą napędową lotów w kosmos? Następnie - co konkretnie zniszczyło Warszawę? Mowa o bombie, która rozsypała w proch beton do poziomu gruntu. Ale co to niby było? Dlaczego miało znaczenie to, że nie była to zwykła atomówka? No i jak w końcu wygląda ołtarz w Rasswiecie? Niby latały tam sondy, ktoś nawet poszedł osobiście, a my wciąż wiemy tylko o kawałku widocznym przez bulaj.
Po zamknięciu książki nie sposób więc oprzeć się wrażeniu, że zamiary były ogromne, ambicje na stworzenie nietuzinkowej powieści SF nieprzeparte, tylko nie stało cierpliwości. Bo do zrobienia z "Lagrange" prawdziwej perełki trzeba by było posiedzieć jeszcze z rok, obudować wiele wątków i pomysłów większą fabułą, spiąć wszystkie segmenty w jednorodną całość jakąś rozsądną klamrą, dającą chociaż pozór sensownego wyjaśnienia takiej, a nie innej konstrukcji - innymi słowy trzeba by nad tą książką jeszcze popracować. I nie dawać jej na szybko do wydawcy, bo - nie wiem - pomysły się utlenią i za rok będą już nieświeże, tylko zrobić z tego dwa czy trzy razy grubszą opowieść. Bo w obecnym kształcie jest to trochę półprodukt...
Oto przed Wami kolejna prawdziwa perełka hard SF! I nie tylko, to gatunkowo prawdziwa mieszanka wybuchowa. Weird fiction i postapo.
Trafimy tu do roku 2069. Na Ziemi katastrofa ekologiczna doprowadziła do tego, że nawet ruin, szkieletów dawnych miast nie widać, tylko las. Ludzie zmuszeni są do kolonizacji i terraformacji innych planet, ale czy te marzenia są realne?
Trzyosobowa załoga ESS "Steropesa" udaje się w okolice Saturna, by eksplorować oceany jego księżyców. Niestety, okazuje się, że rutynowa misja ku gwiazdom, okazuje się być prawdziwą próbą, zmierzeniem się z nieznanym. Badacze trafiają na starą, opustoszałą stację kosmiczną o przedziwnym kształcie.
Martwa stacja, niesamowicie gęsta atmosfera i ten specyficzny klimat klaustrofobicznej pustki kosmicznej. W kosmosie człowiek musi zmierzyć się z ciemnością, samotnością i mrocznymi zakamarkami duszy.
To nie tylko podróż w głąb kosmosu, ale i głęboko skrywanych szufladek ludzkiego umysłu. To właśnie tam na stacji, ze zdwojoną siłą ujawniają się pytania o sens istnienia, wiarę i przyszłość ludzkości w tym kosmicznym ogromie.
Ta historia skłania do wielu refleksji. Możemy szukać swojego miejsca w kosmosie, nowego domu, ale czy odnajdziemy tam szczęście? Podbój kosmosu bywa okupiony porażkami. Czy w przyszłości wiara zaniknie? A może to właśnie, tam w tej kosmicznej pustce kontakt z bogami stanie się bliższy?
"Ziemia odbija się w człowieku, jest jego właściwym kosmosem. Ten tutaj to pustka. Wszystko, co możemy w nim dojrzeć, zabraliśmy ze sobą z Ziemi. Zapachy są ziemskie, kolory tak samo. Jak gdyby człowiek utkany był z tęsknoty za tym, co zna. Lecz mało co ma tutaj kolor czy zapach. Tak, ten kosmos to pustka."
W kosmicznej czerni nietrudno o obłęd. Orbitując w napierającej zewsząd pustce, zamknięci w bańce koszmaru, gdzie śmierć zdaje się czaić za każdą ścianą. Tym dobitniej odczuwa się marność, bycie pyłkiem, będącym ledwie mignięciem przez te milionlecia. Na rubieżach wszechświata ludzka racjonalność zostaje wypaczona.
W "Lagrange. Listy z Ziemi" nie brakuje bogatego technicznego słownictwa, mi osobiście jej czytanie nie sprawiało większych trudności, wręcz przeciwnie, była to wielka przyjemność. Groza jest tu namacalna, i ponura, totalna pustka.
Zakończenie jest genialne! Co tu się tak naprawdę wydarzyło? Pozostawiła mnie z milionem pytań w głowie. Opowieść przemieliła mój mózg niczym sokowirówka.
Ta książka potrafi się wryć w głowę i to mocno! Miejsce w tegorocznej topce roku ma już zapewnione.
Mocna kandydatka do nagród Zajdla i Żuławskiego. Przez część czytelników już ustawiana na półce obok książek Lema. Czy powieść „Lagrange. Listy z Ziemi� Istvana Vizvary’ego zasługuje na takie zachwyty?
Po Stanisławie Lemie długo wyczekiwaliśmy kogoś, kto bez kompleksów przejmie odpowiedzialne stanowisko czołowego polskiego pisarza fantastyki naukowej. Autora, który pisze poważne książki, najlepiej hard SF i zadaje w nich naprawdę ciekawe i poważne pytania. A na dokładkę jest szanowany w mainstreamie.
Jacek Dukaj sprawdzał się w tej roli przez niemal dwie dekady, po czym niespodziewanie abdykował. Spora część rodzimych pisarzy fantastycznych (chociaż niekoniecznie piszących science fiction) przeszła do głównego nurtu i dopiero tam zapracowała na większe uznanie krytyków, a najgorętsze nazwisko polskiej fantastyki w ostatnim czasie, czyli Radek Rak, raczej z fantastyką naukową nikomu się nie kojarzy. Inna sprawa, że pytania, jakie zadaje w swojej twórczości i tematy, które podejmuje Rak, są z nieco innej kategorii, także wagowej. Można zatem śmiało powiedzieć, że tron jest pusty i czeka na pisarza, który zaproponuje coś ambitnego, odważnego i na poziomie światowej science fiction, a Istvan Vizvary stał się niespodziewanie jednym z poważniejszych pretendentów.
Nikogo nie powinno dziwić, że kiedy obok nielicznych krajowych powieści SF z ostatnich lat, które prezentują wysoki poziom, ale trzymają się raczej prostych i standardowych dla fantastyki naukowej pytań, np. o przyszłość planety, zagrożenia stwarzane przez naukę i technikę czy kierunki przemian społecznych objawiła się powieść dotykająca spraw wagi ciężkiej, do tego dobrze napisana, pomysłowa i solidnie osadzona w nauce, wywołało to spore poruszenie w środowisku (na razie tylko fantastycznym). Mówiąc obrazowo - nie jest to jeszcze głośny wrzask na salonach, ale na pewno solidny harmider w garażu.
I nie chcę tutaj powiedzieć, że na bezrybiu i rak ryba albo że wśród ślepców jednooki jest królem. Nic z tych rzeczy. Chcę natomiast powiedzieć, że „Lagrange. Listy z Ziemi�, to jeszcze nie ten kaliber co „Solaris� lub „Perfekcyjna niedoskonałość�, ale prawdopodobnie najlepsza polska powieść fantastycznonaukowa od kilku lat*. I co warto podkreślić, jest to dopiero druga powieść Istvana Vizvary’ego.
Ta książka ma ogromny potencjał, autor umieścił w niej tak wiele pomysłów jeżeli chodzi o przyszłość i formę, że to co otrzymaliśmy to bardzo efektowny, pełen symboli w dużej mierze niemożliwy do zrozumienia teledysk. Jest symboliczny, jest tajemniczy i od wielu pomysłów pęka głowa. Co więcej autor ma lekkie pióro więc lektura idzie szybko.
Niestety na koniec czujemy się trochę jak ktoś, kto kupił zestaw puzzli, cierpliwie go układał, ale na koniec okazało się, że ktoś do pudełka wsypał bardzo wiele mniejszy układanek - jednak każdej są tylko fragmenty.
Jestem w stanie wymyślić nieskończenie wiele interpretacji tej książki ale myślę, że każda z nich będzie tak samo dobra. Słuchałem wywiadu autora, który opowiadał jak powstała książka (od klasycznej opowieści przepisywanej kilka razy po pocięcie jej, aby była ciekawsza) i wydaje mi się, że to wiele tłumaczy. Jak dla mnie to jest trochę zaprzepaszczona szansa, bo początek książki dla mnie zwiastował, kawał mięsnego hard SF, dostałem rozważania filozoficzne w formie wielowariantowej narracji, z której sam mogę sobie ułożyć fabułę. I każdy pewnie może uważać, że to on tę "zagadkę" rozwiązał i jego rozwiązanie jest właściwe.
Moja rada dla autora, piszesz super, spróbuj dać czytelnikowi szansę, za soba nadążyć, nie musisz też wrzucać wszystkich pomysłów jakie masz do jednej książki, będą przecież kolejne. Przed lekturą kolejnej powieści tego autora na pewno sięgnę po recenzję. Mimo wszystko cieszę się, że jest to kolejna uwagi postać na naszym S-F podwórku, postać, która nie poszła w stronę prostego poklasku i łatwych treści.
A good SciFi book with some interesting themes ... however one of these where it's hard to say what was it actually about. Or at last define the main plot idea.
Space stations and space ships described quite nicely although it wouldn't harm if they would actually bring the atmosphere of being in them ... crossing empty corridors. That part could be made better.
A mystery and elements beyond human understanding ... present for sure and actually done in a quite interesting way.
Mysterious time story jumps ... that part was actually quite funny at first yet feeling a little bit over the top later in the book. Unless I haven't understand something, what is possible.
Dobre. Od intrygującego początku, który nie pozwala odłożyć książki na zbyt długo, poprzez splątane wersje wydarzeń odbierane przez poszczególnych bohaterów i listy z Ziemi, aż po końcówkę, która dla mnie znaczy tyle, że człowiek nie chce być sam wobec pustki kosmosu. Skończyłam z tym samym uczuciem nieśmiałej nadziei, z którą zostawiały mnie do tej pory książki Arthura C. Clarke'a. Polecam.
Dukaj i Watts wchodzą do baru�. 3+ za powieść, plus 1 za świetną wersję audio z muzyką i efektami. Mam problem z nielinearnoscia albo alternatywnymi / urojonymi liniami czasowymi, które czytelnik musi sobie sam ogarnąć. Gdyby nie to, byłoby o oczko wyżej, czyli fenomenalnie. Tak czy inaczej warto, bardzo długo czekałem na taki powiew świeżości w polskim SF.
Trochę zbyt chaotyczna narracja jak na mój gust. Jestem delikatnie zawiedziony, ale generalnie w miarę fajny pomysł i nieprzegadany. Takie mocne 3+/5 ode mnie, choć do Lema jeszcze trochę brakuje... skoro jednak można do niego porównać to myślę że dla wielu będzie to wystarczająca rekomendacja :-)
Uff! Przebogata lektura! Żeby ją porządnie przeanalizować, trzeba byłoby pisać pracę naukową, a przynajmniej serię artykułów, na co nie ma miejsca tutaj. Spróbuję jednak coś o tej książce opowiedzieć :) A żeby to zrobić, muszę zadać Wam ważne pytanie na początek:
Czy ludzie są maszynami?
Wiadomo, częściowo tak, częściowo nie. Jest w nas cząstka podświadomej magii i tajemniczości, ale jest też (zazwyczaj dominująca) część logiczna mózgu, która wydaje się bardziej uporządkowana i maszynowa.
Słyszałem też takie porównanie, że schizofrenik, to ktoś kto został pozbawiony wszystkich zdolności poznawczych poza twardym rozumowaniem logicznego mózgu. Bo jak taka osoba tłumaczy sobie, że słyszy głosy i nie są to myśli, nie są to własne słowa tej osoby, nikogo nie ma w pokoju, a jednak ktoś coś gada! Jedyne sensowne wytłumaczenie jest takie, że ktoś musiał podłożyć w gniazdkach głośniczki i teraz gada coś, chcąc wystraszyć.
Logiczne, nie? Brzytwa Ockhama ;)
A jednak, kolektywnie, cały świat dąży coraz bardziej w stronę logiki. Racjonalizmu. Odrzucenia intuicji, przeczucia, czegoś niewytłumaczalnego, magii.
Science-fiction podejmowało ten problem wielokrotnie. W takiej np. Odysei Kosmicznej 2001, David Bowman decyduje się wyłączyć HALa, komputer będący symbolem racjonalnego umysłu. Dopiero, gdy to się dzieje, astronauta jest w stanie rozpocząć podróż do gwiazd. Psychodeliczną podróż, która wznosi go na inne poziomy egzystencji.
To dopiero przesłanie!
W Lagrange’u jest inaczej. Żeby wznieść się na wyżyny należy posłuchać "komputera" :) Okej, małe spojlerki o czym jest książka:
W przyszłości przetrwanie ludzkości wisi na włosku i tylko podróż do gwiazd przez interstellar daje jakieś nadzieję na cokolwiek lepszego. Ludzie przygotowują się do tej misji, m.in. załoga statku Steropes, wysłana w celu zbadania okolic Jowisza. Na pokładzie Steropesa jest też myślorost Plejone, który kosmonauci mają przetestować.
Co to jest myślorost? Do końca nie wiadomo, ale to taka organiczna maszyna, która bada rzeczywistość w spektrum o wiele większym, niż jest do tego zdolne ludzkie oko, a potem przekazuje wnioski z badań ludziom w uporządkowany i logiczny sposób. Tak to przynajmniej ma działać w teorii.
W praktyce czytelnik jest tak samo zdezorientowany zawartością i treścią książki, co bohaterowie. Ludzie, którzy są świadomi zbyt wielkiej ilości informacji, które do nich dochodzą. Używają zatem filtra - egzokorteksu. Kolejnego wynalazku, który w zasadzie jest takim racjonalnym umysłem na sterydach. Filtruje bodźce, steruje odruchami, wypełnia wytyczne. I z jego pomocą postacie próbują zrozumieć świat.
Świat, w którym Plejone zaczyna� purpurowo szeptać!
Co?
Okej, więcej nie będę zdradzał :) powiem jednak tyle, że przygody załogi Steropesa, to fantastyczna gra na czytelniczych oczekiwaniach typowego fana sci-fi. W historii przepełnionej naukowymi wyjaśnieniami, technologią i naprawdę, naprawdę twardym s-f (hard saj-faj! Yeeaaah! :D) czytelnik, tak jak bohaterowie, wcale nie czuje, że wie coś więcej. I ciągle stara się zrozumieć na nowo co i jak, i mówi sobie “okej, w następnym rozdziale się wyjaśni. Naukowcy zrobią reset systemów/badanie komplementarnym softwarem/przeczytają znalezione tajemnicze notatki i się w końcu wyjaśni!�
I wyjaśnia się :) ale zupełnie nie tak, jak chciałby tego nasz racjonalny umysł :))) Lagrange, listy z Ziemi to opowieść o tym, jak bardzo polegamy na technologii. Na twardych danych. Na szkiełku i oku. To opowieść o tym, jak bardzo zapomnieliśmy o ideałach stojących za postawami ludzkości. To książka o tym, jak bardzo potrzebni są nam idealiści.
Oraz ludzie prawdziwie niespełna rozumu ;) (czyli artyści� no tak� uduchowieni artyści� ;P) Brawo, Panie Vizvary! Przy lekturze bawiłem się świetnie, a po niej, z czasem, bawię się jeszcze lepiej!
Resztki ocalałej ludzkości żyją na stacjach orbitalnych i rozpaczliwie szykują się do ucieczki na Alfę Centauri. Główny bohater „Lagrange…� wyrusza z misją treningowo-badawczą do księżyców Saturna. Oczywiście po dotarciu na miejsce oczywiście zaczynają się problemy i zostajemy skonfrontowani z TAJEMNICĄ. Dawno żadna książka mnie tak nie zaangażowała. Możecie się w tym zakochać, może wam się nie spodobać, ale z pewnością warto to przeczytać.